poniedziałek, 26 stycznia 2009

sezon na ziemniaki - GunHild w Poznaniu

















A a a, co najważniejsze!!! Statystyka zaliczona, nie dałam się, pokonałam dziwkę! Ha ha!
Z radości zamiast zabrać się za kolejne atrakcje psychologiczne, załadowałam się do pociągu i wysiadłam w Poznaniu, gdzie powitał mnie mój przetyrany targami chłopak.
Odbyliśmy spacer. Muszę przyznać, iż Posen jest całkiem spoko, mają trochę ładnych domków. Stary browar daje radę, rynek w porównaniu z naszym jest można by powiedzieć swojski, sympatyczny taki. jest ok.
Udało się nam też spotkać ze znajomymi co się z nimi zaznajomiliśmy kiedyś na zabawie sylwestrowej. Następnie udaliśmy się do klubu na zadupiu, zwanego Eskulapem w biegu pijąc wino/whiskey. Impreza była super spoko, zupełnie nie wiem tylko dlaczego frekwencja nie dopisała zupełnie. Myślę, że nasza 4 osobowa ekipa jak na panujące tam warunki była nawet liczna. Biedny Mentalkotek był trochę zasmucony, ale mam nadzieję, że już mu przeszło. Bo co najważniejsze ilość ludzi nie przekładała się na jakość grania. To oraz wino, które wypiłam razem z Anną sprawiły, że bawiłam się dobrze.
 
Posted by Picasa

Gdzieś po 4.00 zostaliśmy trochę wypędzeni a trochę i tak musieliśmy iść już, żeby się nie spóźnić na nasz Zug nach Breslau. Po spożyciu hot dogów z BP udaliśmy się na dworzec (hot dogi były takie pyszne! uwielbiam jeść to czego nie mogę, najlepiej smakuje). Pociąg odjechał nam prawie sprzed nosa, bośmy się zagadali i go nie zauważyli. Podróż minęła szybko, opanowaliśmy cały jeden przedział i zasnęliśmy w 3 minuty.
Problem pojawił się drobny na dworcu gł we Wrocławiu, gdzie Gutek znowu wypadł swój bark w uroczy sposób - podczas przeciągania się. Poranek spędziliśmy więc poza tym, że na kacu to jeszcze na pogotowiu. Powrót do domu za to był piękny, po wyparzeniu się ze wszystkich kolejowych smrodków zalegliśmy w łóżku na kolejne 70000 godzin. Mnie obudził tylko ból głowy wyciskający łzy z oczu. Na szczęście już po wszystkim. Weekend się skończył.

Na osłodzenie poniedziałku (nienawidzę poniedziałków) Kid Cudi, hit miesiąca (niestety klip mega słaby)

środa, 21 stycznia 2009

Na depresję statystyczną belgijska czekoladka przydała się by

Jezu, nie umiem statystyki. Miałam ją umieć 2 tygodnie temu, ale jak zwykle nic nie idzie zgodnie z planem. Ten semestr w mojej szkole, nie nadaje się do niczego. Ssie po całości, nie ma zatem we mnie zapału do nauki WCALE!!!! Jedynym ratunkiem jest pomoc Jolanty, szalonego dziobaka nr 1. Nie wiem jak ona to robi, że zawsze wszystko wie. Pokładam w niej całe swoje nadzieje na zdanie zasranej statystyki.

A czemu mnie się wcale nie chciało uczyć przez ostatnie 2 tygodnie? Bo były inne atrakcje. Np takie, że odwiedził nas gość prosto z kraju, który z jednej strony mega nudny, a z drugiej ma kilka wielkich plusów, które go ratują i nie wypada źle w ogólnym rozrachunku. Plusy ratujące to: najlepsze czekoladki, najlepsze frytki i hamburgery, super piwo i w ogóle kuchnia przepyszota. Jak by ktoś nie wiedział, chodzi o Belgię. Czekoladki są na miejscu pierwszym nieprzypadkowo. To mój ranking :))))))))

A więc wpadł do nas Olivier. Odbiegał od stereotypu nudnego Belga, gdyż nie był nudny. Zatem z myślą o tym, żeby nudno nie było (bo co można robić we Wrocławiu przez 3 dni) zabraliśmy go na expres wycieczkę do Krakowa. Pojawiliśmy się w mieście Kraka o 15 wyjechaliśmy o 12.30 w nocy. Zaliczyliśmy wszystkie główne atrakcje podczas długiego spaceru. Łatwo nie było, bo na dworze -20 stopni. Na koniec zasiedliśmy w Ptaśku na Kazimierzu, no i się zaczęło... Jak nakazuje zwyczaj wynikający z cudownej polskiej gościnności do gry weszła wódka, degustacja polskich specjałów musiała być. Ja nie piłam bom prowadziłam, ale może to i dobrze. Polały się rozmaitości (Wyborowa była zdecydowanie królową wieczoru, ale Krupnik i Ż. gorzka też dały rade). Do całej zabawy dołączył nas wystrzałowy kolega prosto z Kielc, niejaki Rafik Hajzral ze swoim innym kolegą tyż z Kielc (nie pamiętam imienia, ale był duży i miał dużą pojemność). Skutkiem całej zabawy było rzyganie naszego gościa przez okno auta na środku autostrady,przy prędkości 130 km/h i -100 stopni mrozu. This is how we do it.

Następne dni też nie były nudne. Dużo spacerów po Wrocławiu, dużo kaw na Rynku, dużo belgijskich żartów, które trochę odbiegają od polskich poziomem (czasem nie wiadomo o co chodzi), dużo polskiego jedzenia i mało polskiego piwa, bo Belga wybitnie trudno zadowolić pod tym względem. Z resztą nic dziwnego bo Polska tutaj akurat nie może pochwalić się niczym wyjątkowym.

W każdym razie było fajnie. Oliver pojechał do domu, myślę, że zadowolony i uradowany.

Nastąpił powrót do szarej rzeczywistości, do szarej statystki. Nawet śnieg topnieje, co potęguje ową szarość. Gutek ma fajnie bo pojechał do Poznania sprzedawać siatki i popijać wódę z działaczami again. Ale za to ja do niego dołączę zaraz po tym jak zdam statystykę na 5 z koroną. W sobotę prawdopodobnie wsiądziemy do pociągu i udamy się do Poznania z Piwkiem i Anną w celu odbycia imprezy,takiej o.... jak tu na dole plakat. Niech ten moment nadejdzie szybko, bo te cyferki i wzorki mnie niszczą.

sobota, 17 stycznia 2009

winter camp 09'

sory za opierdzielanie sie z blogiem, pewnie ok 100 000 naszych stałych czyteników juz odczuwa lekka dezaprobate z tego powodu. newsow jeszcze nie bedzie, choc dzialo sie wiele ostatnimi czasy ale nie mam sily zeby sie nimi jeszcze dzielic. upajam sie wolna sobota (w sumie nie taka wolna, bo powinienem być teraz na egzaminie ale to olalem). waznym newsem jest natomiast oboz zimwy mojego braciaka i znanej na calym swiecie ogarniaczki-dominiki. a wiec najważniejsze info ( bo z plakatu to ciezko cokolwiek wyczytać) - livigno/italy, słońce i śnieg (najlepsze połączenie), mega trasy i alkohol tanszy od barszczu instant winiary. do tego nauka jazdy na desce, lub udoskonalanie swoich skillsów. wieczorami natomiast mentalcut za sterami bedzie puszczal wszystko co najlepsze do tupania nogami!!! koszt - 200 ojro + 650zł. wyjazd 17.04 - 24.04. lepszego wyjazdu studenckiego nie bedzie w tym roku, i guarantee that! do tego jeżeli gunther nie zdecyuje sie jezdzic na desce z racji swego szalonego kontuzjowanego barku, to gwarantuje tez gotowanie dla wszystkich
zainteresowanych!!!! snow nation - that's the shit, powered by g'n'h

czwartek, 8 stycznia 2009

patrz w lewo

eeeeej wy! nie wiem czy ktoś zauważył, ale po lewej stronie naszego bloga pojawiło się zamiast zdjęcia nasze kozackie logo. Proszę podziwiać.

A tu na dole rysownik, który zawsze jak coś narysuje to mnie śmieszy. Moja sympatia do Raczkowskiego jest ogromna. To może nie dla wszystkich będzie śmieszne, ale ci co mnie, czyli Hilde znają wiedzą, że mam słabość do różnych kombinacji rąk. Ręce są taką częścią ciała, którą można mnie rozśmieszyć tak bardzo, że czasem poważnie obawiam się o swoje życie. Choć z drugiej strony jak już umierać to najlepiej ze śmiechu. Zaśmiała się na śmierć! To lepsze niż umrzeć z przepicia. Oh yeah, chciałabym żeby kiedyś, jak już będę stara zabił mnie śmiech.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

wachaj rzepe, nakryj sie kapą, szlak z fakiem

po pierwsze - wszystko co napisała moja dziewczyna w poniższym poscie jest prawdą całą prawdą i tylko prawdą. po drugie, post byłby 2 razy dłuższy gdyby moja dziewczyna nie zgubiła paru momentów całej imprezy i za to dla niej piona. z mojego punktu widzenia wyjazd był przekoniem i był najlepszym sylwestrem na jakim kiedykolwiek miałem okazje być, no doubt. muzyka była boska (w domku była to zasługa moja i piwosza choć zarzucano nam puszczanie zbyt wiele techno?!?!? Zaś na balu sylwestrowym była to zasługa niezłego mistrza dja z gdańska, który najpierw na "snowparku" uraczył nas brudnymi hiphopowymi bangerami i drapał po płytach w rękawiczkach, a potem juz w środku przypaprał taki set rave'owy ze pourywało nam pośladki wraz z miednicą. kiedy podszedłem do niego po występie i przybiłem mu pione pytając czy jest gdzieś aktywny na sieci albo co, raczył odpowiedzieć mi: nie stary, mam wyjebane - za to już podwójna piona). wyjazd był także z tych edukacyjnych. można się na nim było dowiedzieć, że:

- optimus prime z trans formersów jest żydem
- że tylko kobiety potrafią sikać i robić kupę w jednym momencie dzięki niesamowitemu darowi podzielczości uwagi. wyjątkiem wśród mężczyzn był napoleon, który robił kupę, siku i jeszcze do tego pisał sms
- no i co najważniejsze, połamanego krucyfiksu nie da się skleić a potem przymocować na ślinę

było jeszcze parę dobrych patentów ale byłem zbyt nawalony, żeby wychwycić te wszystkie perełki

w każdym razie w ramach przerwy od pracy po pracy raczyłem zajrzeć na dawno nie odwiedzany przeze mnie profil mojego ulubionego chyba bandu jurassic 5 (cover band just 5 dla tych co nie wiedzą). no i co sie okazało... wydali jubileuszowy 3pack wraz z remakami, rare singlami i dvd z wystepu na brixton academy. ucieszyłem sie jak dziecko bo miłość moja do j5 nie przeminie nigdy, bo oni od dwana już przeszli long road to glory, battle for territorry, just o be called masters of the ceremony!

Sylwester jak u babci


Daliśmy radę. Dożylyśmy do 2009, ale dobrze, że biesiada sylwestrowa przeszła już do historii, bo gdyby miała się przeciągnąć o choćby jeden dzień moglibyśmy nie dotrwać 2010.

Streszczając w kilku słowach to co działo się podczas świętowania końca starego i początku nowego: wielka biba, wielki kac, wielka biba, wielki kac, wielka biba, wielki kac, po drodze wielka kiła i beczka śmiechu, sporo fioletowych siniaków. Podsumowując: jak dla mnie bomba!

Wyjazd był piękny. Ugościła nas pod Szczyrkiem starsza pani, która była taka stara, że niedowidząca. W jej pensjonacie o ścianach wyłożonych boazerią oraz 5 centymetrową warstwą brudu spędziliśmy 3 szalone noce. Był także kominek z XVII wieku (wiocha 1000), pod którym zrobiliśmy sobie z Guntherem sypialnię. Wszystko za 25 zeta!!!


Noc sylwestrową spędziliśmy gdzieś w góralskiej chacie. Impreza była podwójna, gdyż odbywała się wewnątrz (tam bawili się ci co im zimno) i na zewnętrzu (tam byli ci co nie potrzebują stymulacji temperaturą powyżej 0). Na zewnątrz poza tym, że było zimno, było też ognisko oraz pan dj, a także trampolina oraz kibel. W środku nie było wiele gorzej, bo też było ognisko i dj. Nie było tylko kibla i trampoliny. Było za to ciepło.



Z przebiegu zdać relacji pomimo chęci nie jestem w stanie, dopadła mnie bowiem skleroza po winie. Niestety po traumatycznym przejściu na moją spoko dietę nie jestem już tą samą osobą, którą byłam kiedyś. Przejawia się to między innymi tym, że moja moc nie jest już taka jak za młodu. Wystarczy mi niewiele, aby stracić pamięć. Poza tym zostałam wykluczona z towarzystwa tych co piją wódkę i jest mi smutno.

Jedno co na bank pamiętam to, że było super fajnie. Nikt nie marudził. Wszyscy się dobrze bawili. Z opowieści wiem, że Piwko pływał w strumyku.




Teraz porozdajemy piątki
Pierwsza wielka piona
dla super kaowca Dominiki, która zorganizowała cały ten ambaras. Dzięki niej też wyjazd nie ograniczał się jedynie do picia. Pojawiała się od czasu do czasu jakaś w nas aktywność, np 100 km spaceru w mrozie -100 stopni oraz pobudka o 7 rano na kacu. Nasz kaowiec nie był gupi.




Druga piona dla Piwka za całokształt. Nikt nie dorówna mu w niezgrabności. Nikt nie wypił tyle co on. Nikt nie reaktywuje się w takim tempie jak on. Nikt tak głośno nie klnie. Nawet Gutek i Adam pozostali w tyle. No może tylko gra prawo dżungli nie jest jego mocną stroną.

Trzecia 5 dla Ani Pretorius za cierpliwość.



Czwarta 5 dla tych co robili śniadania.

Piata piątka dla Adama za to, że kocha brzydkie kobiety i ich piękne wnętrza.

Kolejne dwie dla reprezentacji Krakowa i Poznania, co urozmaiciła nam wyjazd swą obecnością.


Ostatnia 5 dla Jadzi, niech se Jadzia wsadzi.

No i dla Asi też piątka, że nas odwiedziła we Wro po Sylwestrze. Dzięki niej nasz słownik niemieckiego rozszerzył się o pruskie lubieżne słownictwo.