środa, 21 stycznia 2009

Na depresję statystyczną belgijska czekoladka przydała się by

Jezu, nie umiem statystyki. Miałam ją umieć 2 tygodnie temu, ale jak zwykle nic nie idzie zgodnie z planem. Ten semestr w mojej szkole, nie nadaje się do niczego. Ssie po całości, nie ma zatem we mnie zapału do nauki WCALE!!!! Jedynym ratunkiem jest pomoc Jolanty, szalonego dziobaka nr 1. Nie wiem jak ona to robi, że zawsze wszystko wie. Pokładam w niej całe swoje nadzieje na zdanie zasranej statystyki.

A czemu mnie się wcale nie chciało uczyć przez ostatnie 2 tygodnie? Bo były inne atrakcje. Np takie, że odwiedził nas gość prosto z kraju, który z jednej strony mega nudny, a z drugiej ma kilka wielkich plusów, które go ratują i nie wypada źle w ogólnym rozrachunku. Plusy ratujące to: najlepsze czekoladki, najlepsze frytki i hamburgery, super piwo i w ogóle kuchnia przepyszota. Jak by ktoś nie wiedział, chodzi o Belgię. Czekoladki są na miejscu pierwszym nieprzypadkowo. To mój ranking :))))))))

A więc wpadł do nas Olivier. Odbiegał od stereotypu nudnego Belga, gdyż nie był nudny. Zatem z myślą o tym, żeby nudno nie było (bo co można robić we Wrocławiu przez 3 dni) zabraliśmy go na expres wycieczkę do Krakowa. Pojawiliśmy się w mieście Kraka o 15 wyjechaliśmy o 12.30 w nocy. Zaliczyliśmy wszystkie główne atrakcje podczas długiego spaceru. Łatwo nie było, bo na dworze -20 stopni. Na koniec zasiedliśmy w Ptaśku na Kazimierzu, no i się zaczęło... Jak nakazuje zwyczaj wynikający z cudownej polskiej gościnności do gry weszła wódka, degustacja polskich specjałów musiała być. Ja nie piłam bom prowadziłam, ale może to i dobrze. Polały się rozmaitości (Wyborowa była zdecydowanie królową wieczoru, ale Krupnik i Ż. gorzka też dały rade). Do całej zabawy dołączył nas wystrzałowy kolega prosto z Kielc, niejaki Rafik Hajzral ze swoim innym kolegą tyż z Kielc (nie pamiętam imienia, ale był duży i miał dużą pojemność). Skutkiem całej zabawy było rzyganie naszego gościa przez okno auta na środku autostrady,przy prędkości 130 km/h i -100 stopni mrozu. This is how we do it.

Następne dni też nie były nudne. Dużo spacerów po Wrocławiu, dużo kaw na Rynku, dużo belgijskich żartów, które trochę odbiegają od polskich poziomem (czasem nie wiadomo o co chodzi), dużo polskiego jedzenia i mało polskiego piwa, bo Belga wybitnie trudno zadowolić pod tym względem. Z resztą nic dziwnego bo Polska tutaj akurat nie może pochwalić się niczym wyjątkowym.

W każdym razie było fajnie. Oliver pojechał do domu, myślę, że zadowolony i uradowany.

Nastąpił powrót do szarej rzeczywistości, do szarej statystki. Nawet śnieg topnieje, co potęguje ową szarość. Gutek ma fajnie bo pojechał do Poznania sprzedawać siatki i popijać wódę z działaczami again. Ale za to ja do niego dołączę zaraz po tym jak zdam statystykę na 5 z koroną. W sobotę prawdopodobnie wsiądziemy do pociągu i udamy się do Poznania z Piwkiem i Anną w celu odbycia imprezy,takiej o.... jak tu na dole plakat. Niech ten moment nadejdzie szybko, bo te cyferki i wzorki mnie niszczą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz