poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Sikanie pod prysznicem jest ok

Wszyscy sikają pod prysznicem: pielęgniarki, zakonnice, papież i pan Jan z warzywniaka, nawet Beyonce sika pod prysznicem i Piotr Rubik. Wszyscy. A jak nie wszyscy to ci co nie sikają powinni zacząć. Nawet mój chłopak udzielił w tym względzie błogosławieństwa "eko gejom". Co więcej, jest szczęśliwy, że to co on robił nagminnie i uważał za grzech, z którego należy spowiadać się w konfesjonale, nagle uzyskało społeczną aprobatę.

SIKAJĄC POD PRYSZNICEM MOŻESZ ZAOSZCZĘDZIĆ DO 12 LITRÓW WODY DZIENNIE!!!! Nawet Hilde po tych szybkich obliczeniach przyznaje racje tym mądrym brazylijczykom, którzy wypuścili rzeczoną kampanię. Warto. Pinądze w portfelu, woda w rzece. Trochę tylko to wszystko obleśne. Nie wiem czy się przemogę. Do tej pory dużo wysiłku kosztowało mnie, po tym jak odkryłam ten eko zwyczaj u Gutka, życie ze świadomością, że ktoś sika do mojej wanny. A teraz jeszcze miałabym sama dopuszczać się, a właściwie popuszczać.............nieważne. Muszę się nad tym mocno zastanowić i pomyśleć czy to na pewno opłacalne. Zaoszczędzimy na Sudeckiej 5x12 litrów wody dziennie, za to wzrośnie zużycie detergentów x10. No nie wiem....



Hilde dalej w temacie licencjatu.... kiedy ona w końcu skończy???!!!

wtorek, 25 sierpnia 2009

beware of the manbearpig

chyba po raz pierwszy od tak dlugiego czasu zabrakło mojej obecnosci na blogu. troche sie rozleniwilem przez wakacje i jakos nie moglem zebrac dupy zeby cos naskrobac na monitorze. nie chce tez przez to powiedziec ze caly czas bylem zarobiony bo sklamalbym przeokrutnie. a ostatnio dzialo sie to:

zycie na sudeckiej plynie znakomicie. choc to juz prawie 2 miesiace, to w dalszym ciagu jaramy sie przestrzenia, ogromna lodowka, pieknym tarasem i stolem do ping ponga. my z piwkiem siedzimy i brudzimy, a dziewczyny gotuja i sprzataja (albo to przynajmniej ich wersja bo ja uwazam ze jestem znakomitym lokatorem, dzis dla przykladu bede sadzil paprotki i komponował klombik przed chata). julka - the landlord lady wyjezdza jutro na erasmusa do hiszpanii (farciara cwana) wiec dzis moze jakas mala kolacja bedzie sklecona na jej czesc. oprocz tego jest jeszcze beret - the cat. beret the cat moznaby powiedziec ze troche rzezbi w gownie, bo wylatuje mu stolec w ilosciach nieopisanych caly czas w rozne miejsca domu, poczynajac od naszej garderoby, po dywany i kanapy i parkiety. w lekkim skrócie potrafi zasrac caly dom w przeciagu kwadransa. julka mowi ze to z powodu jego przetrąconego zwieracza ale ja mysle ze on po prostu jest wrednym zasrancem co mu sie kupy nie chce nosic w jelicie. zatem na sudeckiej zycie uplywa komfortowo i bezcisnieniowo. mamy duzo gosci wiec sie dzieje caly czas.

wassapy dzialaja!!! i to dzialaja nie najgorzej. choc nie moge powiedziec ze osiagnalem juz pelen sukces, to kazdy miesiac dzialalnosci byl lepszy od poprzedniego a liczba odwiedzajacy siegnela juz 3 miliardów ludzi. tak tak juz co drugi mieszkaniec na ziemi zwiedzil wroclaw z guntherem. noo, z tymi cyframi troche przegialem ale uwazam ze i tak nie najgorzej. wycieczki mam male ale juz prawie codziennie. prowadzalem juz niemcow, rosjan, basków, holendrow, australijczykow, singapurczykow i wielu innych. wszyscy praktycznie byli super fajni do rozmowy wiec wassapy sa dla mnie czysta przyjemnoscia. czesto wycieczka trwa zamiast 3 godzin to 5 lub 6 bo zalegniemy gdzies w barze na browarze. raz nawet nie dokonczylem wycieczki bo wypilismy na srodku trasy po 7 browarow i przelozylismy wszystko na dzien nastepny. zatem raczej sie nie przemeczam. zbieram zas duzo piątek od wszystkich i ludzie mowia ze im sie bardzo podobalo, co mnie bardzo cieszy. mysle juz nawet co tu by wykminic na rok nastepny bo sezon sie powoli konczy. wiem na pewno ze musze sie wbic na kurs przewodnika do kurewskiej organizacji pttk i licencje bo bez tego bedzie kaaapa.

tego posta koncze. niebawem dojdzie nastepny ale jeszcze chcialem wam pokazac zdjecie najwiekszego zagrozenia dla ziemi. manbearpig! pol czlowiek, pol niedziedz, pol swinia.

piątek, 7 sierpnia 2009

Ryba dobra na wszystko! Ryba daje siłe!

Mój chłopak albo jest brain damaged albo je za mało ryb, bo mu pamięć letko szwankuje. Specjalnie dla niego zatem spot kampanii społecznej namawiającej do jedzenia ryb. Ryba to samo zdrowie, jakby ktoś nie wiedział. Mój osiemdziesięcioletni wujek bez nogi zawsze powtarzał, że na sklerozę rybę trzeba jeść. Śledzia najlepiej. Coś w tym jest bo wujek śledzie konsumuje w ilościach zawyżających znacznie średnie spożycie na mieszkańca Polski, na pewno. Co za tym idzie pamięć ma lepszą niż niejeden małolat. Starszych trzeba słuchać, oni wiedzą co mówią. Czasami.
Agencja Scholz&Friends


Zaczęłam pisać licencjat. O reklamie społecznej (nie o rybie). Po czterech dniach mam 12 stron. Jestem z siebie dumna. Planuję kolejne 25 w tydzień i będzie ekstra. Może nie będę się nikomu chwalić treścią, bo jest ona raczej jakości wątpliwej, ale pochwalę się jak skończę, że skończyłam. Tymczasem proszę trzymać kciuki. Rok temu o tej porze też mówiłam, że już piszę. Od tamtej pory zdążyłam trzy razy zmienić temat i zrobić sobie niezły dług w mediatece, jednocześnie nie płodząc ani pół strony. Tym razem jest inaczej, race nigdy jeszcze nie były w takim stadium zaawansowania jak teraz więc jestem dobrej myśli. Nawet temat mi się mój podoba. Dobra, wracam do pisania tego gówna.

AAA jeszcze z ostatnich wydarzeń: byłam na koncercie Junior boys z Zieliną i Hałasem, było ekstra. Wszystko było super, burza, pioruny nawet. Tylko nie wiedziałam, że wokalista o anielskim głosie jest tak brzydki jak mój rudy sąsiad. Jedyne rozczarowanie. Gorzkie. Co zrobić, trudno. Nie można mieć wszystkiego.


Junior boys In the morning jeden z moich ulubionych.


No dobra, jeszcze o paru wydarzeniach mogłabym napisać, ale goni mnie moja szalona wena twórcza. Póki jest, wykorzystam. Lepiej na licencjat. Mądrzej na pewno.

Pisałam już, że jaram się kolorowymi ramkami z youtube? Jakby ktoś nie wiedział, to uwielbiam :)

niedziela, 2 sierpnia 2009

Moje serce jest pełne miłości, moje serce nie chowa urazy! Kompromitacje :)













Jak miliony monet

ach!

Życie płynie leniwie na niedzielnym kacu. Na polu (jakby to powiedział prawdziwy krakus) 35 stopni. W domu 27. Od około południa co 3 minuty pada paytanie: ej no to co robimy? do tej pory nikt nie zdobył się na odpowiedź. Pomysłów bez liku tylko na nic nie możemy się zdecydować. Jak panienka. Pod rozwagę wzięliśmy aqua park, basen odkryty na wejcherowskiej, Radwanice i parę innych. Nawet leżenie na trawniku nie wyszło bo Berek zainfekował koc wszami, poza tym temperatura nie pozwala.

Dostałam opierdziel again, że blog zaniedbany. To Gutka wina, od razu sprostuję. Jak zwykle ja muszę brać sprawy w delikatne ręce.

Last week: ślub Włodara i Agaty. Weekend w Karakau. Hajzral ugościł mnie w piątek w swoim amerykańskim mieszkaniu usytuowanym w sąsiedztwie smoka wawelskiego. Piękne mieszkanie, były kafelki co wyglądały jak tapeta. Spacer po Krakowie wieczorem też zaliczyłam. Ekstra jest Kraków. Uwielbiam, tęsknię i mam ogromny sentyment. Następny dzień przyniósł deszczu strugi. Oraz wspomniany ślub. W kościele pojawiłam się samiuteńka, bo cała ekipa wrocławska poza mną nieco nawalił. Gutek spacerował a Adam przyjechał z Misiem w momencie gdy świeżo upieczona, niczym bagietka z Carefoura ,młoda para wychodziła z kościoła. No, lepiej późno niż wcale. Na wesele musielismy jednak trochę poczekać, gdyż zaczynało się dopiero wieczorem. Poszliśmy zatem w ślady Gutka, postanowiliśmy pospacerować i coś zjeść na Kaźmirzu. Adam pobił wszelkie rekordy obżarstwa. Zapieka, burger, czekolada i bounty na raz. Szacunek.

Dzięki ślubowi miałam okazję nieco bliżej poznać Demony. Demony czyli Szachiści Demon i Gosia są na pełnym wypasie. Ze świecą szukać takich fajnych i mądrych ludzi.

Wesele zupełnie inne niż wszystkie inne. Najbliżsi znajomi młodych. Pełna kultura. Na świeżym powietrzu. Miło było zobaczyć W i A, tym bardziej, że dawno W i A nie widzieliśmy. A w galowych strojach ciężko było poznać szczególnie Włodara. Wcześniej nikt z nas nie miał okazji. Na nowej drodze życzymy szczęścia i fantazji małżonkom. Niech im się dobrze żyje i dobrze kawę pije!!!
Jak Adam mi zgra to wrzucę foty. Musi tylko z Helu wrócić, bo Adam pojechał na Hel za miłością.

Poprzedni tydzień obfitował też w wydarzenia kulturalne związane z Nowymi Horyzontami. Dla mnie, troszkę z przypadku a trochę nie, wyszło bardzo szwedzko. Muszę przyznać, że bardzo mnie się podobało szwedzkie kino. Muzycznie też się spisaliśmy. Dopadliśmy Slagsmålsklubben w arsenale. Banda szwdzkich niedorozwojów. Brain damaged horses trochę. Ale było zajebiście fajnie. Tylko chyba krótko. Potem Familjen. Tak sobie, raczej nawet słabo. 40 min nudnego koncertu. Hałasowi się podobało. Nam nie. Pierwszy raz złożyło się tak, że siedziałam we Wro w czasie ENH i bardzo żałuję, że nie wykupiłam wcześniej karnetów na całość festiwalu. W przyszłym roku nie popełnię tego błędu. Kocham kino :) i koncerty.




Ten weekend leniwy, głowy bolą od wina. Idę zmobilizować rodzinkę do jakiejś aktywności. Przekupię Annę, żeby poszła ze mną na lody dla ochłody i wzięła Piwka. Bucz co się u nas zasiedział przyjemnie od wczoraj też może ruszy dupala. Trzeba spalić kalorie z wczorajszego grilla z szefikiem i lekarzem stomatologiem.


A tym czasem trochę zdjęć z ostatniego spotkania towarzystwa wykwintnego na Sudeckiej, o którym pisałam last time. Taraaa.....