poniedziałek, 1 lutego 2010

the fallen madonna with big boobies

Weekend się skończył. Może i dobrze bo groziło śmiercią od nadmiaru alkoholu w mózgu. Ostatnimi czasy narzekaliśmy z młoda ze już takie trochę dziady z nas i że baletów mało i że dużo na chacie i że hajsu mało. No w tym tygodniu chyba wszystko poszło w niepamięć i było jak za czasów gdyśmy byli młodsi. W dwa weekendowe dni wydarzyło się na pewno tyle, że można z tych perypetii sklecić konkretnego posta, co ninejszym czynię.

Wieczór piątkowy zaczął się co najmniej fatalnie. Tego dnia miałem nieprzyjemnośc poprowadzić grupę brytyjczyków na wycieczkę po wrocławskich lokalach imprezowych. Nigdy dotąd tego nie robiłem i już teraz wiem, że nigdy więcej już tego nie zrobię ale żądza szybkiego siana na zagranicznych turystach tak bardzo mną zawładnęła, że zgodziłem się to zrobić. W zamian za siano mogłem upokarzać się w centrum mojego własnego miasta, będąc opiekunem grupy napizganych jak szpadle brytoli z okolic reading. Mogłem chodzić po centrum z połową szwadronu zza kanału la manche, tłumacząc barmankom czemu ci panowie charają na podłoge i zaczepiają dziewczyny przy stolikach. Mogłem też postresować się z bramkarzami w klubach, którzy nie chcieli wpuścić Pana Młodego – solenizanta owego wieczoru kawalerskiego, który ze zdziwieniem przyjmował wiadomość, że w czerwonym, przypałowym, jednoczęściowym kombinezonie narciarskim do klubów nie wpuszczają. Wreszcie mogłem się nasłuchać opowieści o tym, że polacy na każdym kroku chcą skroić ich na siano i że oni wszęszie płacą za dużo. No wreszcie też miałem okazję odwiedzić burdel położony w nowoczesnej willi nieopodal granic miasta wrocławia, gdzie chłopaki też uznali, że dziwki chcą ich ograbić z ich brytyjskiej waluty i zawineli się stamtąd prędko!
Wieczór z tymi miłymi panami zakończyłem o 24. Wtedy byli już tak najebani, że poszli spać do hostelu.

Ja czym prędzej przetransportowałem się do Ośrodka, gdzie czekała na mnie milsza część tej nocy. W ośrodku uruchomiona została (miejmy nadzieję) nowa seria kozak imprez pod szyldem bbq, gdzie pierwszym gościem, który nawiedził wrocławskie konsolety był tomek1 z supra1. Wcześniej za deckami szalał qube i dymek. Było wzorowo. Niezłe nagłośnienie, basy burczały po podłodze, dużo znajomych i ogień na parkiecie. Hipsterów, na których brak we Wrocławiu nie raz narzekałem było dużo. Mloda raczyła się szampanami i była w wyśmienitym nastroju. Tańce trwały do 4am, a później mieliśmy przyjemność zamienić parę słów z miłym tomkiem z supry, który opowiadał o beatmakingu, graniu na trabce i tłumaczył nieobecność drugiego tomka tym, że dostał szlaban od taty za oblanie wszystkich egzaminów. Takie to życie naszego najlepszego muzycznego produktu eksportowego.

Sobota była czil altowa w moim wykonaniu, a pracowita w wykonaniu mojej dziewczyny. Jedyne co zrobiłem to mieszałem bigos i oglądałem porażkę polaków w piłkę ręczną. Młoda za to była zajęta robieniem tortów, pasztetów, pralinek, krakersów i przystawek wszelkiej maści. Bowiem wieczorem szykowała się biba urodzinowa Hilde-Pancernika i Oli-Piesia. Jaka była biba? Przegięta alkoholowo, that's for sure. Wódka zagryzana pralinkami – na bogato. Jedzenie zajebiste (bo my teraz jestesmy takimi dziadami troche i na kazdej bibie jest w opór jedzenia jak na spendach naszych rodziców hahaa). Oprócz specjałów Luksji, były też sałatki i tościki od Oli – generalnie rzecz biorąc nawet sarmaci by się nie oburzyli przy takim cateringu. Nie uchroniło nas to jednak od koszmarnego kaca na dzień następny, zawalonych przeze mnie zajęć na kursie PTTK i pełnej niedyspozycji. Zasnęliśmy przy 3 odcinku Allo Allo o 21pm. Słabo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz