Ten post powinien ukazać się troche wczesniej bo rzecz, o której będę prawił wydarzyła się jeszcze przed historiami z poprzedniego wpisu ale w ogole mnie to nie interesuje. Ważne jest to że od dluzszego czasu chodzilem podniecony bo zblizał sie ostatni tydzien kwietnia. tydzien kiedy moi bardzo dobrzy koledzy ze stypendium belgijskiegom, zwanego Orgasmusem (stypendium unii europejskiej dla wybitnie zorganizowanych studentów) postanowili mnie odwiedzic w Polsce. nie widzialem ich juz ponad rok i tym bardziej bylem zajarany ze przez 5 dni bedziemy mogli pobalowac. dodatkowo na 2 dni przed ich przyjazdem dostalem swoja ciezko zapracowana pensje, wiec w ogole wypas. chyba streszcze troche przebieg tego wszystkiego i skupie sie na tym co wazne. dzien 1 - spotkanie w krakowie wieczorowa pora. ja z mloda adamem i patrycja wpadlismy do mieszkania gdzie chlopaki nocowali i zaczelismy z grubej rury. wodka sie lala i chlopaki nic nie marudzili. nastepnie do klubu, powrot poranna pora i w takiej formie dzien sie zakonczyl. dzien 2 - pierwsza strata zostala odnotowana, andrea z wloch mial ciezkiego kaca a w polaczeniu z choroba nie nadawal sie do niczego. chlopaki zebrali sie jakos o 14 i zaczelismy dzien. w trakcie bylo troche spaceru mocno wolnym tempem, duzo wypitych kaw i zbieranie sil na nastepny wieczor. ten wieczor andrea spedzil w domu z goraczka, kiedy to reszta ekipy najpierw poszla do knajpy dosc dobrze mi znanej ( a zwala sie "chlopskie jadlo") , a potem do klubów na alkoholowe szalenstwo. z racji tego ze byl poniedzialek i w miescie nie dzialo sie zbyt wiele, postanowilismy zrobic after u naszej kolezanki na chacie. w drodze na miejsce oczywiscie nie obeszlo sie bez mandatu dla mnie za sikanie na drzewo ale oprocz mnie reszta dotarla do chaty spokojnie i bez przygód. znowu wódka i chlopaki calkiem dawali rade. dzien 3 - andrea dalej niezywy, malo tego zaczyna zarażać reszte swa choroba ale w dalszym ciagu niezle sie trzymaja. to ostatni dzien w krakowie, troche sie pobujalismy po miescie a nastepnie wbilismy do fabii i pojechalimy do wro, prosto do mnie na chate, na obiad u mojej mamy beaty. pozniej jeszcze na meczyk do miasta, a po meczyku na melanż w plenerze, wódka z gwinta i czarna porzeczka w roli głównej, zaś nabrzeże odry i iluminowany gmach uniwersytetu w roli tła - czyż to nie wspaniałe?.
tego bloga wyeksportowalem z gunther-und-hilde.blogspot.com i jest dość skrupulatnym opisem 4 dobrych lat mojego zycia, z reszta nie tylko mojego bo współbohaterem jest jeszcze jedna pani. to blog o dobrym związku, którego już nie ma, zajebistych znajomych, wrocławiu, podróżach, zajawach, muzyce i wielu pierdołach, które nawiedzały umysł dwójki młodych, zajebistych ludzi. miałem go już nie udostępniać ale kupe w nim dobrych wspomnień i dużego sentymentu. chyba nie warto się od tego odcinać.
środa, 7 maja 2008
Erasmus a sprawy polskie
Ten post powinien ukazać się troche wczesniej bo rzecz, o której będę prawił wydarzyła się jeszcze przed historiami z poprzedniego wpisu ale w ogole mnie to nie interesuje. Ważne jest to że od dluzszego czasu chodzilem podniecony bo zblizał sie ostatni tydzien kwietnia. tydzien kiedy moi bardzo dobrzy koledzy ze stypendium belgijskiegom, zwanego Orgasmusem (stypendium unii europejskiej dla wybitnie zorganizowanych studentów) postanowili mnie odwiedzic w Polsce. nie widzialem ich juz ponad rok i tym bardziej bylem zajarany ze przez 5 dni bedziemy mogli pobalowac. dodatkowo na 2 dni przed ich przyjazdem dostalem swoja ciezko zapracowana pensje, wiec w ogole wypas. chyba streszcze troche przebieg tego wszystkiego i skupie sie na tym co wazne. dzien 1 - spotkanie w krakowie wieczorowa pora. ja z mloda adamem i patrycja wpadlismy do mieszkania gdzie chlopaki nocowali i zaczelismy z grubej rury. wodka sie lala i chlopaki nic nie marudzili. nastepnie do klubu, powrot poranna pora i w takiej formie dzien sie zakonczyl. dzien 2 - pierwsza strata zostala odnotowana, andrea z wloch mial ciezkiego kaca a w polaczeniu z choroba nie nadawal sie do niczego. chlopaki zebrali sie jakos o 14 i zaczelismy dzien. w trakcie bylo troche spaceru mocno wolnym tempem, duzo wypitych kaw i zbieranie sil na nastepny wieczor. ten wieczor andrea spedzil w domu z goraczka, kiedy to reszta ekipy najpierw poszla do knajpy dosc dobrze mi znanej ( a zwala sie "chlopskie jadlo") , a potem do klubów na alkoholowe szalenstwo. z racji tego ze byl poniedzialek i w miescie nie dzialo sie zbyt wiele, postanowilismy zrobic after u naszej kolezanki na chacie. w drodze na miejsce oczywiscie nie obeszlo sie bez mandatu dla mnie za sikanie na drzewo ale oprocz mnie reszta dotarla do chaty spokojnie i bez przygód. znowu wódka i chlopaki calkiem dawali rade. dzien 3 - andrea dalej niezywy, malo tego zaczyna zarażać reszte swa choroba ale w dalszym ciagu niezle sie trzymaja. to ostatni dzien w krakowie, troche sie pobujalismy po miescie a nastepnie wbilismy do fabii i pojechalimy do wro, prosto do mnie na chate, na obiad u mojej mamy beaty. pozniej jeszcze na meczyk do miasta, a po meczyku na melanż w plenerze, wódka z gwinta i czarna porzeczka w roli głównej, zaś nabrzeże odry i iluminowany gmach uniwersytetu w roli tła - czyż to nie wspaniałe?.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz