środa, 7 maja 2008

Erasmus a sprawy polskie


Ten post powinien ukazać się troche wczesniej bo rzecz, o której będę prawił wydarzyła się jeszcze przed historiami z poprzedniego wpisu ale w ogole mnie to nie interesuje. Ważne jest to że od dluzszego czasu chodzilem podniecony bo zblizał sie ostatni tydzien kwietnia. tydzien kiedy moi bardzo dobrzy koledzy ze stypendium belgijskiegom, zwanego Orgasmusem (stypendium unii europejskiej dla wybitnie zorganizowanych studentów) postanowili mnie odwiedzic w Polsce. nie widzialem ich juz ponad rok i tym bardziej bylem zajarany ze przez 5 dni bedziemy mogli pobalowac. dodatkowo na 2 dni przed ich przyjazdem dostalem swoja ciezko zapracowana pensje, wiec w ogole wypas. chyba streszcze troche przebieg tego wszystkiego i skupie sie na tym co wazne. dzien 1 - spotkanie w krakowie wieczorowa pora. ja z mloda adamem i patrycja wpadlismy do mieszkania gdzie chlopaki nocowali i zaczelismy z grubej rury. wodka sie lala i chlopaki nic nie marudzili. nastepnie do klubu, powrot poranna pora i w takiej formie dzien sie zakonczyl. dzien 2 - pierwsza strata zostala odnotowana, andrea z wloch mial ciezkiego kaca a w polaczeniu z choroba nie nadawal sie do niczego. chlopaki zebrali sie jakos o 14 i zaczelismy dzien. w trakcie bylo troche spaceru mocno wolnym tempem, duzo wypitych kaw i zbieranie sil na nastepny wieczor. ten wieczor andrea spedzil w domu z goraczka, kiedy to reszta ekipy najpierw poszla do knajpy dosc dobrze mi znanej ( a zwala sie "chlopskie jadlo") , a potem do klubów na alkoholowe szalenstwo. z racji tego ze byl poniedzialek i w miescie nie dzialo sie zbyt wiele, postanowilismy zrobic after u naszej kolezanki na chacie. w drodze na miejsce oczywiscie nie obeszlo sie bez mandatu dla mnie za sikanie na drzewo ale oprocz mnie reszta dotarla do chaty spokojnie i bez przygód. znowu wódka i chlopaki calkiem dawali rade. dzien 3 - andrea dalej niezywy, malo tego zaczyna zarażać reszte swa choroba ale w dalszym ciagu niezle sie trzymaja. to ostatni dzien w krakowie, troche sie pobujalismy po miescie a nastepnie wbilismy do fabii i pojechalimy do wro, prosto do mnie na chate, na obiad u mojej mamy beaty. pozniej jeszcze na meczyk do miasta, a po meczyku na melanż w plenerze, wódka z gwinta i czarna porzeczka w roli głównej, zaś nabrzeże odry i iluminowany gmach uniwersytetu w roli tła - czyż to nie wspaniałe?. nastepnie na balety i dzien 3 zaliczony. co najwazniejsze w tej calej historii to to, ze z kazdym dniem wszystkim ubywalo sil i choc wieczorem ekipa byla aktywna, to za dnia naprawde umierali, ostatnie 2 dni zeszly na bujaniu sie po miescie, spaniu i dawaniu w palnik wieczorem. Andrea wyzdrowial na ostatni dzien, ale za to Filip i Roberto zostali zakazeni przez niego po calosci, wiec prychali i kichali w kazda strone. Co im sie podobalo w calej wyprawie - zobaczyli mega laski i pewnie ich nie zapomna do konca zycia, wiedza ze wódka choc czasem potrafi oslabic, to generalnie pomaga, a juz na pewno nie zabija. Jemy tłusto ale smacznie, a Wroclaw jest na pełnym wypasie. Ja za to znow moglem sie z nimi skumać, poznac ich ze znajomymi i pokazac ze Polska daje rade i warto tu wpasc i pobalowac. Ostatniego dnia w nocy zawiozlem ich do katowic i do krakowa na lotniska. w trasie tylko jeden odezwał sie do mnie, reszta zaliczyla pełną kuszetę nie mając siły na nic. Aaaa no i byl jeszcze Rafał, ale Rafal na polskim balowaniu sie zna i umiał dobrze rozłożyć siły - i o to wlasnie chodzi. Wizyta sie udala, wydalem cala pensje ale czuje ze w pełni wywiazalem sie z obowiazkow gospodarza, a zagraniczne chlopaki beda wspominali swoj przyjazd przez dluzsza chwile.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz