lezenia w lozku dzien drugi. diagnoza - goraczka mniejsza, w kosciach lamie mniej. gardło zas nakurwia do oporu i jest bardziej meczące niz plyta feel. program na dzien: obejrzenie kolejnej porcji filmow i kuszeta. choć cierpie to i tak mi troche nawet przyjemnie. po pierwsze dlatego ze jest to pierwszy od dlugiego czasu moment kiedy naprawdę moge sie obijać. bo wiadomo: praca daje siano, a szkola daje znizki w tramwajach i pociagach ale czasem mam chec tym wszystkim palnac o sciane i choc chwile sie poopierdalac.
a co robilem ostatnimi czasy: zglebialem tajemnice sprzedazy siatek na obcym terenie, balowalem we warszawie, balowalem z hilde we wroclawiu z ludzmi z warszawy i bialorusi, umarlem (juz bez hilde) na raka gruźlicy. ale po kolei:
poprzedni wtorek: szybkie pakowanie i wyjazd do kielc na targi. przyjechalem tam ok 17, szybko wypakowalem sprzet i wraz z ludzmi z krakowa zbudowalismy stoisko, nasz przyczółek sukcesu, enklawe siatek, krainę szczesliwosci. wieczorem transport do hotelu i kolacja w knajpie wloskiej o jakze nietypowej nazwie "ristorante". pozniej powrot do hotelu i wodka do 3 rano z jobmate'ami. wnioski: w mojej pracy nikt za kolnierz nie wylewa i pic z nimi czasem jest wrecz niebezpiecznie. 90% z nich jara fajki i prowadzi tryb zycia odlegly od sportowego ( jak sie pozniej okazalo jest to standard polskiej delegacji).
sroda: letki kac (w swietokorzyskiem nie ma kaca?!?), szybkie ogarniecie. kolega michal dowiaduje sie ode mnie przy sniadaniu, ze zanim poszedl spac, raczyl odwiedzic jeszcze nasza kolezanke ule i tryumfalnie wyrzygac sie do jej toalety a nastepnie udac sie na zasluzony i wywalczony spoczynek. sniadanie w tempie ekspresowym i teleportacja na targi. targi zorganizowane niezle. stoiska, blyszcza, hostessy sie usmiechaja. brakuje tylko jednego: odwiedzajacych. zatem 60 procent naszego czasu na targach spedzamy siedzac na dupach i pijac kawe. byl grzegorz lato, dobrze ze szedl daleko od naszego stoiska bo moglbym go zabic. poznym popoludniem, na zakonczenie dnia odbyl sie oficjalny bankiet. stroje bankietowiczów: garnitury i garsonki, żakiety i płaszcze. strój gunthera: spodnie z grubej bawełny, bluza clinic'a, kurtka ortalionowa od pull and bear'a (REPRESENT!). w kazdym razie po polaniu kilku kolejek ludziom siedzacym przy moim stole, okazalo sie ze rowny ze mnie gosc i nawet smieszny wiec warto ze mna gadac. wnioski po tamtejszym bankiecie: umiem juz rozpoznac dzialacza: działacz ma zawsze czerwona jape, krzaczastego wasa i wali mu z pod pachy. kazdy szanujacy sie dzialacz potrafi utrzymac w jednej dloni co najmniej 5 kieliszkow pełnych wodki, a jajko w majonezie naklada sobie rekami. Jest takze zawsze w pierwszym rzedzie kiedy podawany jest pieczony prosiak, nosi obciachowy garnitur w kolorze jasnym. no dobra, koniec juz o tych dzialaczach. z napchanymi brzuchami udalismy sie do hotelu aby sie przebrac a z tamtąd prosto do innego hotelu na najebke z ludzmi z firmy polsport ?!?!?!
czwartek: kac podobny do tego z dnia poprzedniego, targi tak samo puste jak dnia poprzedniego, zatem odbimbalem do 16 i zaczalem pakowac stoisko. bo trzeba bylo ruszyc nach warschau, a tam PKOL i kolejne tegoż tygodnia targi na ktorych koniec koncow nie dane mi bylo uczestniczyc. wnioski z trasy kielce - warszawa: cb radio ratuje dupe, mgla, deszcz i kac nie pomagaja w lepszym prowadzeniu fury, radio maryja ma kozackie przywitanie. a mianowicie:
słuchacz mówi: niech będzie pochwalony jezus chrystus i maryja zawsze dziewica
prezenter radiowy mówi: teraz i zawsze
do warszawy wpadlem poznym wieczorem i zaslepiony ostrymi swiatlami, bijacymi z ruchliwych ulic i skajskrejperów, błądząc ok godziny odnalazlem w koncu bemowo i hale sportowa z hotelem, gdzie czekal na mnie boss.
piatek: plan sie zagmatwal, smierc w rodzinie u szefa i nagle laduje w jego furze i wioze go do krakowa, z krakowa prosto w pociag do.... warszawy, a z warszawy mialem wracac juz do wroclawia. jednakze nigdzie mi sie nie spieszylo. zadzwonilem do necia i bucza, przetranspotowalem sie na natolin, gdzie uczcilismy wieczor calkiem godna domowka z faja wodna, łiski i innymi smakołykami.
sobota: z wawy prosto do szkoly, ze szkoly prosto na bibe, z biby prosto do lozka
niedziela: z lozka prosto do szkoly, ze szkoly prosto na bibe...
rano wstaje pukam faje, a potem do roboty
po trzydniowym melanzu nie mam na nic ochoty
jedyne co robie, uderzam na squaty
a po co? po blanty!
a za co? za fanty
od kogo? glosno powiedziec nie moge,
mowia do mnie gunther pozdrawiam zaloge...
sie zyje, sie zyje ema hahaha
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz