niedziela, 26 października 2008

i love techno

niedziela, godzina 17 - na stare 18, mrok ogarnal wojszyckie blokowiska. ja dalej nie moge uwierzyc ze ten weekend dla mnie jak i dla mojej dziewczyny był absolutnie pozbawiony jakichkolwiek obowiazków i moglismy uskutecznic tak zwany lejdbak totalny - zupelnie zasluzony.

Po pierwsze. Zyjemy! Przetrwalismy trzesienie ziemi w Berlinie Wschodnim, ktore ufundowal nam Justice wraz z paroma kolegami z branży. Pojechalismy tam zaraz po pracy i pedzilismy autobanem szybciej niz motorowka Hulka Hogana polaczona z samochodem Davida Husselhoffa. Mielibysmy piekny czas gdyby nie wypadek pod berlinem, ktory zgrabnie po niemiecku zwie sie unfall. postalismy zatem w 6km stau i na lekkim styku dojechalismy do klubu. Pozniej klasycznie po polsku wodka w kolko z gwinta pod klubem, opor papierosow, pare idiotycznych zartow zwiazanych z jezykiem niemieckim (wunderbar!) i bylismy gotowi na porzadna dawke francuskiego techno. poziom frustracji lekko podniosla nam ogromna kolejka do wejscia, ktora prawie doprowadzila mnie do ataku niekonrolowanego szału. na szczescie wraz z przekroczeniem progu klubu Maria am Ufer usmiech pojawil mi sie na ustach i chyba juz nie zszedl do konca tego wieczoru. Zaczelo sie od seta Dj Mehdi, ktory zmiazdzyl nas ogromna energia i tempem jego szalonych kawalkow. naglosnienie bylo perfekcyjne, podloga drzala od basu a brudne przesterowane syntezatory przenikaly az do trabki eustachiusza naszych aparatów słuchowych. Gdy zas wyszli wasaci panowie z Justice - nogi nie pozwalaly sie zatrzymac. Ani razu nie puscili czegos takiego jak gorszy kawalek. Wszystkie byly tak samo zajebiste i wypierdzielaly z sandalow. Nie wiem jak to opisac. Wiem tylko jedno, oprocz produkcji, Justice sa tez bogami jako grajkowie imprez. Publika chlonela wszystko co zagrali, a czesto stawalismy sie uczestnikami wielkiego grupowego pogo, niczym na koncercie punkowym. Gdy skonczyli, nie mialem sily klaskac. Koszulki jakby z rzeki wyjete. Piwosz byl zroszony niczym borsuk. Adam mowil ze on juz chce do domu. Zatem zapakowalismy sie do naszych krazownikow i zachaczajac o tureckie budkowe specjaly (za 1,5 ojro) bezpiecznie dotarlismy do naszych domow. byla 6.20 kiedy otworzylem drzwi do chaty. pozostalo 35 min do wyjscia do pracy, potrzebowalem duzej ilosci mocy aby przetrwac dlugi piatkowy dzien roboczy. niestety cala moc zostala gdzies nad rzeka we wschodnim berlinie, a jedyne do czego bylem zdolny to sen. hilde farciara za to miala wolne i nie ukrywam ze jej zazdroscilem jak jasna cholera...

aaa zdjec oczywiscie nie ma bo przeciez zyjemy w XII wieku i do tego pochodzimy z bardzo biednego kraju, wiec nikt z naszej jakze skromnej ekipy DZIEWIECU osob nie zabral aparatu. well done Poland!

2 komentarze:

  1. zalapaliscie sie na PIRATE SOUNDSYSTEM rowniez?

    OdpowiedzUsuń
  2. niestety poza mehdim i justice nic więcej nie było nam dane zobaczyć, gdyż jako brygada w całości pracująca musieliśmy spieszyć do tyrki. Udało się na styk.

    OdpowiedzUsuń