czwartek, 6 listopada 2008

James Bond is back! Taaaraaaaaa!!!!!!!!!


Ha! Jako wielbicielka boskiego Jamesa muszę się pochwalić, iż dokonałam pomyślnie rezerwacji biletów na jutrzejszą projekcję kolejnego odcinka jego mega przygód. Wiem, że dzisiejszy James nie jest już tym samym co przed laty (mam zdecydowanie większą słabość do sepleniącego Seana i powalającego Rogera, w sumie Pierce też dawał rade...... no dobra ten nowy też jest całkiem seksowny) Za dużo wybuchów jest teraz no i ten ostatni Bond taki jakiś był nie za bardzo Bondowy (jakieś emocje na twarzy się pojawiły, smutny był niekiedy, spocił się, zakochał .....nieeeeee no), niemniej jednak jaram się i ekscytuję TURBO! Aaaaaa!!!



Wspomnę jeszcze 2 słowa o poprzednim weekendzie zawierającym w sobie święto umarłych. Nadmienię z przyjemnością, bo następne 2 weekendy nie zapowiadają się fantastycznie ze względu na porażającą ilość godzin, które trzeba przesiedzieć w szkole używając mózgu.

No to tak, główną atrakcją święta zmarłych była wizytacja cioci Ferenz, która była uprzejma przyjechać ze swoją angielską Wiewiórką. Spoko Wiewórka jest. Ferenz nic się nie zmieniła. Jest dalej taka sama szalona i tyle samo, znaczy dużo bardzo mówi i dalej ją tak samo kocham. Było super fajnie, lecz zbyt krótko, bo nie zdążyłyśmy oplotkować wszystkich tych co miałyśmy w planie i nie zdążyłyśmy na zakupy razem, ech.... mam nadzieję, że kiedyś to jednak nadrobimy. Impreza udana again - w stylu classico. Tym razem zaliczyliśmy bezsensowność. Niestety nawet gdybym chciała podzielić się grubszą refleksją na temat tego, co tam się działo, to nie za bardzo mogę, gdyż szwankuje mi nieco pamięć. Jedyne co pamiętam, to tyle, że dużo piliśmy i że królowałam na parkiecie z niejakim Stolczykiem.
W każdym razie musiało być super bo dnia następnego nawiedził mnie (i chyba nie tylko mnie) kac gigant. Nie było lekko bo przecież trzeba 1 XI udać się na przechadzkę między groby. Nasz stan ducha i ciała pozwolił na to dopiero około 23.30. Godzinę duchów spędziliśmy zatem we właściwym miejscu tego dnia. Duchy i wampiry okazały się jednak wyjątkowo sympatyczne, bo jak widać dalej żyjemy i wszyscy mamy wszystkie kończyny na miejscu. Chyba. Nie mogę być pewna, bo Gutek wyjechał, ale przed chwilą z nim gadałam i nic nie mówił na temat swego szalonego barku więc chyba jest ok. Wracając do cmentarza jeszcze na chwilę. Podzielę się refleksą... muszę przyznać, że kiedyś, dawno temu jak jeszcze byłam dzieckiem i nie miałam zmarszczek, nie lubiłam tego święta. Ostatnio jednak zmieniłam zdanie i uważam, że to całkiem ładna polska tradycja i ją popieram. Szczególnie przechadzki w godzinę duchów po cmentarzu są spoko. Leczą kaca. Serio. Tylko trzeba uważać bo o tej porze toi toiki nie działają już, a to na prawdę nie wchodzi w grę, żeby się komuś wysikać za grobem. Niektórzy mieli więc lekkiego stresa. Ale nie ja! Dobrze, że koło cmentarza jest park. On ratuje sytuację.

Do newsów dodam jeszcze, że porzuciłam pracę w Novocainie. Hmmm.... tak wiem, ale szkoda. o nieeee, ale smutno. O boże i co ja teraz pocznę bidna. Ech... noo myślę, że jakoś se poradze może, jak już muszę.

Gutek sprzedaje siatki, jedyną odmianą jest to, że się odpalił na targi do Liroya do Kielc. Nie wiem czy Liroy potrzebuje siatki, ale może kupi.

No to tyle.

2 komentarze:

  1. nowy James może trochę zbyt słowiański z twarzy, ale i tak jest najlepszy!!!!!!!!!!! dzisiaj się przekonasz;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy to był Roger kochana. Co nie zmienia faktu, że nie mogę sie doczekać! Wooooohooo! Właśnie wychodzę z domu :))))

    OdpowiedzUsuń